
Kot w malinach, Gołąb, wrzesień 2019, foto: M.D.
Straszenie małych dzieci było jeszcze obecne w XX wieku. Jak tylko dziecię wyszło „z powicia” matka lub niańka, aby ukoić choć na chwilę płacz, opowiadała historię o kominiarzach, strachach, dziadach. Dziecko bało się obcego człowieka, niespodziewanego widoku psa lub kota. Leczenie dzieci i chorych domowników często obywało się metodami w ogóle nie mającymi związku z chorobą. Powszechna wiara w uroki, zabobony to element dawnych wierzeń. Bardzo mocno wierzono również w postaci z zaświatów, różnego rodzaju widma, upiory, strachy, strzygi itd.
Widmo
Widmo jest to duch pośredni, pomiędzy duszą pokutującą a upiorem. Jest on cichy, prawie nigdy nic nie mówiący i zaledwie tylko widzianym być może, rzadko zaś kiedy słyszanym bywa. Widmo wstaje zawsze o jednej godzinie, zastępuje drogę natrętnie, ale na widok jego taki strach przejmuje człowieka, że idący musi się wracać skąd przyszedł i włos mu powstaje na głowie tak dalece, że mu czasem czapka lub kapelusz spada.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 92.
Widmo według wierzeń ludowych wydaje głuche jęki, przechodzi po całej wsi, zagląda do domów, do śpiących ludzi w szopie lub w stodole, może przybrać postać psa lub kota. Widmo nie broni się, przepędzone przez ludzi ucieka i pozostawia po sobie jęk.
Sporysz jest widmem dobroczynnym.
Sporysz, jakieś zjawisko, istota mała, lecz mogąca uróść do wielkich rozmiarów, tak nazwana od przysporzenia ludziom dobytku.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 92.
Wisielec
Wisielec to samobójca, który zgodnie z ludową wiarą i tradycją, nie może być pochowany w poświęconej ziemi, czyli na cmentarzu. Powinien być pochowany na skrzyżowaniu dróg lub gdziekolwiek w lesie czy przy drodze. Lud straszy się już samym widokiem jego mogiły. Powszechnie wierzono, że wisielec straszy już kilka dni po śmierci. Ludzie bali się odwiązania wisielca, starali się prosić o to obcych ludzi, ponieważ człowiek, który raz odwiązał samobójcę, nie miał u nikogo szacunku, „uważają go za spodlonego”. W strachu przed gradobiciem, którym Bóg miałby ukarać wioskę, w której ktoś się powiesił, wisielca chowali w innej wsi. Jeśli mieszkańcy innego sioła zobaczyli taki pochówek u siebie, potrafili odkopać zwłoki i przewieść je do granic z inną wsią.
Zdarzało się może niekiedy, iż po śmierci wisielca zerwał się wiatr gwałtowny i burza, a dlatego to mówią powszechnie, kiedy się takie burze teraz wydarzają, że się ktoś powiesił, a nawet stosowne zmyślają wieści o sąsiednich okolicach.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 93.
Jesienna młoda wiśnia, Gołąb, wrzesień 2019, foto: M.D.
Przesąd o wisielcach między karczmarzami Żydami głosił, że powróz odcięty od świeżo zdjętego wisielca i wrzucony do beczki z wódką, taką nadaje jej moc, że kto raz spróbuje tej wódki, będzie jej zawsze chciał.
Upiór
Upiór to dusza człowieka umarłego, który jest skazany na wieczne potępienie. Tylko o północy może wracać do życia, chodzić po ziemi i straszyć. We wsi zawsze byli tacy ludzie, którzy wiedzieli już, kto po śmierci będzie upiorem. Człowiek, który miał się nim stać, za życia miał czerwoną twarz, złośliwy uśmiech, dziki wzrok oraz wielką postać. Kto ma czerwoną twarz za życia ten jest „czerwony jak upiór”. Aby upiór przestał nawiedzać sąsiadów i straszyć, należało zdobyć się na odwagę, odkopać jego ciało:
Opowiadają włościanie, jak niezbyt odległemi czasy postępowano z umarłemi, którzy zaraz po śmierci pokazywali znaki upiorów, i w jaki sposób zapobiegano przed pochowaniem takiego człowieka, ażeby nie chodził i nie straszył po śmierci. Kiedy wszyscy sąsiedzi zgodzili się już na to, że umarły po znakach wyźój opisanych jest niewątpliwie upiorem, natenczas wiązano mu łyczkiem od święconego ziela odjętym, obie ręce w tył, czyli też dwa średnie palce,— a twarzą do spodu obróconą kładli go w trumnę, którą, a przynajmniej wieko od niej, starano się mieć z drzewa osik. Mówią jednak, że częstokroć ta ostrożność i takie środki wcale nie pomagały, a pochowany upiór wstawał o swój godzinie i w całej wsi przeszkadzał. Wtenczas to zbierali się sąsiedzi, zmuszali najbliższego krewnego, ażeby się z niemi udał do mogiły upiora, odkopywali ciało, a ten krewny rydlem musiał uciąć łeb i przeciwnie do ciała zastosować, to jest: obrócić twarzą do pleców, nogi i ręce łyczkiem od święconego ziela zawiązać, — a tak zmordowany upiór, już więcej nie wstawał i nie przeszkadzał. Niekiedy kołem osikowem przebijali serce upiora, z którego też zaraz krew ciekła, choćby był dawno pochowany.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 95.
Upiorna postać była jeszcze większa niż za życia i posiadała nadludzką moc. Upiory przychodziły na nowiu księżyca, w noc ciemną, pochmurną, a zwłaszcza w noc wietrzną. Uważano, że upiory mogły wstać z mogił na głos piszczałki, na której odważny człowiek zagra o wpół do dwunastej w nocy przy cmentarzu. Upiory pojawiały się także na przywołanie kogoś z rodziny lub z sąsiadów.
Strzyga
Należy do rodzaju upiorów, jest straszna, bo nikt nie wie, kim była za życia i jest cicha, nie widać jej. W kościele lub w cerkwi o północy wiesza się przy ołtarzach, psuje świece woskowe używane do nabożeństw, niszczy ołtarze i obrazy świętych.
Niekiedy napada strzyga na niektóre domy, a swojem dziwacznym cielskiem i niepojętą siłą, obejmuje w swoje objęcia osoby śpiące i krew z nich wysysa, a kogo sobie wybierze, ten po krótkim czasie niewątpliwie umierać musi.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 97.
O duchach, widmach, upiorach i strzygach najwięcej mówili grabarze i dziady, którzy zakopywali nieboszczyków. Oni snuli wiele baśni na temat słyszanych grobowych jęków. Jeśli nowy grób powstawał na miejscu, które kiedyś było też grobem i jeśli w czasie kopania grabarz natkną się na czaszkę, uważali, że ktoś jeszcze z tej rodziny niedługo, w tym samym roku umrze. Aby tego uniknąć, zbierali kości wydobyte przy kopaniu grobu, kropili je wodą święconą i składali je do kostnicy, czyli osobnej zagrody przeznaczonej na skład kości.
Zmora
Zmorą nazywano duszenie w nocy, które przeżywają ludzie pijani, jeśli ich pierwsze chwile snu są niespokojne. Zmora to także ćma, która wleci do izby o północy:
Powiadają, że zmora, jest to sąsiad lub sąsiadka zaprzyjaźniona, która skoro północ, przychodzi w kształcie ćmy lub komara, przeciska się przez szczeliny okna i szuka swego ulubionego przedmiotu; włazi od nóg, powoli się na niego rozciąga i aż do piersi ciśnie.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 99.
O Zmorze często opowiadano taką baśń:
Po wielekroć razy słyszano opowiadania różnych wydarzeń, na przykład: silny i odważny parobek, mimo tego, że był dręczony koniecznością zaśnięcia, nie spał i czekał póki zmora do niego nie przyjdzie, która w nocy przychodzić była zwykła, aby ją złapać i uwięzić, a potem wymóc na niej, iżby ona nigdy do niego nie przychodziła. Kiedy więc poczuł, że zmora zaczyna o d nóg włazić na niego, pochwycił ją oburącz i rzucił się na bok, i widzi że złapał i przydusił kota, który bardzo szczególnym głosem miauczał; zawiązał go na pasek świętego Franciszka jak i od kwestującego ojca Bernardyna pożyczył, i tak ją przywiązawszy do nogi u stołu, aż do dnia białego zatrzymał. Pokazało się po przedzierzgnięciu, że to była kobieta która się w nim kochała, a która przyszła aż z końca wsi, i która dręczona jego naleganiem, zaprzysięgła, że już nigdy przychodzić i dusić jego nie będzie. Inny, złapał od razu jakąś postać kobiety, która niepojętym sposobem, mimo zamknięcia, wcisnęła się do izby śpiącego i dusiła go bez litości.
Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962, s. 99-100.
Ludność uważała, że zmorę lepiej uwolnić, bo inaczej zaszkodzi całemu domowi. Baśnie o Zmorach często opowiadano na Powiślu. Stare kobiety często przechwalały się, że potrafią zamawiać zmorę, żeby nie nękała chorego człowieka. Znane są przysłowia: „Włóczy się za mną jak zmora” – gdy ktoś komuś nie daje spokoju, chodząc za nim oraz „Męczy mię jak zmora”, gdy ktoś od kogoś czegoś uparcie się dopomina. Zmorą nazywano człowieka ociężałego i gnuśnego.
Bibliografia:
- Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. 2, Wrocław 1962.